sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 1 - „To, co czyni nas ludźmi” - fragment



UWAGA! Nie jestem zwolenniczką wysyłania niekompletnych rozdziałów, ale w tym wypadku muszę Wam, Czytelnikom, jakoś dać znać, że ten blog nie jest opuszczony ani zawieszony, a prace nad rozdziałem wciąż trwają! I tak jak Walker pyta "czemu", ja też jestem winna Wam odpowiedzi. Muszę być z Wami szczera - przez wiele miesięcy nie miałam w ogóle ochoty na napisanie czegokolwiek na bloga. Zrobiłam też sobie małą przerwę od komentowania, ale teraz zamierzam nadrobić wszystkie zaległości. Jeszcze raz błagam o wybaczenie za tą karygodną przerwę.


— Powinieneś odpocząć — stwierdziła Warieńka pewnego dnia, sadowiąc się wygodniej na twardym, drewnianym krześle w biurze Walkera. Mężczyzna obrzucił ją jedynie chłodnym spojrzeniem. Rosjanka obserwowała, jak jego silna, opalona dłoń wędruje ku butelce z wódką. — i przestać pić.
Światło dnia powoli sączyło się przez szpary w brązowej, starej żaluzji; wszystko w gabinecie detektywa było stare i stonowane, jak w wielu detektywistycznych powieściach. Począwszy od zagraconego, dębowego biurka na solidnych, prostych nogach, poprzez ściany w apetycznym kolorze, przywodzącym na myśl kawę z mlekiem o poranku, na samym Walkerze kończąc – nadgryzione zębem czasu, szare i posępne. Kobieta zerknęła krytycznym okiem na barczystego detektywa. Można powiedzieć – kawał chłopa. Miał nieco przerzedzone, przyprószone siwizną włosy, ale Warwara z łatwością mogła sobie wyobrazić go jako młodego chłopaka o ciemnych, bujnych lokach, uśmiechniętego zawadiacko, o przystojnym, nienaznaczonym zmarszczkami licu. Kiedyś z pewnością musiał taki być – wesoły, ciekawy świata. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy to wojna go tak zmieniła, czy ludzie. A może i jedno, i drugie? Może to znój walki sprawił, że teraz jego niebieskie, głęboko osadzone oczy, tak blade, że tęczówka niemal zlewała się z białkiem, spoglądały na nią z irytacją, nieco znużone? Może zawdzięcza nieogoloną brodę człowiekowi… może kobiecie?
— Nie jest pani moją matką, córką, nawet nie kobietą — fuknął, jak na złość Warieńce nalewając sobie alkoholu do kieliszka. — Gdy pani stanie się dla mnie kimś więcej niż klientką, łaskawie panią powiadomię i wtedy z przyjemnością wdam się w pogawędkę o używkach.
Trzydziestolatka zacmokała z dezaprobatą, powstrzymując uśmiech, cisnący się jej na usta. Zastukała obcasem w ciężką, drewnianą podłogę; stukot wydawał się odbijać echem w ciasnym pomieszczeniu.
— Nigdy nie jesteś pewien, Walker — powiedziała rozbawiona, przerzucając kolejną stronę w trzymanej przez siebie gazecie. — Nigdy nie jesteś pewien.
W gabinecie zapadła cisza. Tykanie ściennego zegara wydawało się wyznaczać rytm cichej muzyce kartek. Szelest przypominał szum morskiej fali, dobijającej się do brzegu, obmywającej miękki piasek, by zaraz potem wycofać się, jakby to była tylko zabawa, gonitwa dwóch dzieci. Warieńka i Walker milczeli; Rosjanka co jakiś czas zerkała na mężczyznę, ale ten był zbyt pogrążony w pracy, by to zauważyć. Lubiła patrzeć, jak pochyla się nad aktami, ściąga brwi, szuka czegoś istotnego. Uważała, że to fascynujące. Ludzie, tacy jak on, są fascynujący. A ona lubi otaczać się fascynującymi rzeczami.
— Czemu? — spytał cicho, tak cicho, że Warwara przez chwilę nie była pewna, czy się nie przesłyszała. — Czemu? — powtórzył głośniej Walker, zaciskając palce na kieliszku pełnym wódki.
Dla Warwary te pytanie było jak cios w twarz, chociaż musiało paść; detektyw, a z pewnością taki jak Walker, nie mógł pominąć tak istotnej kwestii, nawet, jeżeli chodziło o kobietę, która ma informacje odnośnie jego syna. Kobieta zamarła na kilka, dosłownie kilka sekund, tak krótkich, że niedoświadczonemu obserwatorowi z pewnością by umknęły. Poprawiła kołnierz marynarki.
— „Czemu”? — powiedziała niefrasobliwie Warieńka, próbując szelmowskim uśmiechem ukryć prawdziwe emocje. — To chyba… niefortunnie skonstruowane pytanie, prawda? Nie lepiej spytać: „jak”?

sobota, 7 marca 2015

0. Zapach śmierci

                W powietrzu unosi się zapach śmierci.
                Czujesz, że nie masz dokąd uciec. W twoim gabinecie siedzi kobieta, ubrana jak zwykła szmata. Na dworze jest zimno, a ona wygląda jakby panował środek gorącego lata; co rusz mocniej otula się futrem z lisa, jedynym okryciem, które ją ociepla. Gdybyś mógł się odezwać, z pewnością byś ją wygonił. Będziesz miał problemy przez tę dziewuchę. Jednak szkopuł tkwi w tym, że nie umiesz wykrztusić słowa. Czujesz tanie perfumy zmieszane z zapachem tytoniu i whiskey. Jesteś pewien, że tak pachnie tylko śmierć.
                Jest styczeń tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego siódmego. Pamiętasz?
                Wskazujesz jej twarde krzesło przed sobą. Siada posłusznie, ukradkiem rozglądając się po twoim gabinecie. Jej wzrok dłużej zatrzymuje się na krzywo zawieszonym zdjęciu twojej byłej żony. Szybka jest roztrzaskana. Od kilku lat zwlekasz ze zdjęciem tej fotografii ze ściany.
                — Ma pani jakieś imię? — pytasz po długiej chwili milczenia. Kobieta potrząsa głową, jakby wyrwana ze snu.
                — Warwara Siergiejewna  Ivanov — przedstawia się grzecznie z rosyjskim akcentem, składając dłonie na podołku. — Dla pana Warieńka.
                Puszczasz jej uwagę mimo uszu. Wyciągasz niezapełnioną kartę i zapisujesz jej nazwisko.
                — Co panią do mnie sprowadza?
                Rosjanka nie śpieszy się. Wyciąga z torby nową paczkę Marlboro i rozrywa folię. Zauważasz, że papierosy mają czerwone ustniki. Dawno wycofali produkcję szlugów dla kobiet, gdzieś na początku dwudziestego wieku. Skąd ona je wytrzasnęła? Dziwna z niej osoba, doprawdy.
                — Ma pan ognia? — pyta, nachylając się przez biurko. W zębach trzyma peta.  Jej blond włosy łaskoczą cię po twarzy. Nie zwinęła ich w loki, jedynie je poczesała. Zabawne. Sięgasz po zapalniczkę, leżącą nieopodal.
                — Do rzeczy, panno Ivanov — ponaglasz, ale mimo to podpalasz tytoń. Jesteś już trochę zniecierpliwiony.
                Kobieta wraca na miejsce i zaciąga się dymem. Zwleka z odpowiedzią. W końcu jednak przenosi wzrok na ciebie. Masz wrażenie, jakby wierciła ci dziurę w brzuchu.

                — Sześć lat temu zaginął pański syn, czyż nie?

Od autorki: Krótki prolog. Wcześniej pojawił się na pewnym forum w zmienionej wersji (Warieńka, na przykład, miała na imię Rinnelle), jednak regulamin nie pozwalał mi na wszystko, co chciałam zawrzeć w "Przyciąganiu gwiazd".